Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/198

Ta strona została uwierzytelniona.

drwił z syna i przeklinał rojne miasta — siedzibę ohydy i grzechu. Milczałam, bo cóż mogłam powiedzieć i poco? Zresztą po odjeździe Eryka zobojętniałam do reszty, cała żyłam w myślach, zamiarach i marzeniach... Odbywała się we mnie wielka walka jakichś nieznanych mi dotąd wrogich sił. Cóż znaczyły dla mnie słowa Waege Tornwalsena?! Słuchałam ich tak, jak się słucha szmeru padającego deszczu, nie usiłując wynaleźć w nim treści, doszukać się zrozumiałego dźwięku, wyrazu... Waege przypłynął ze swemi szkutami razem z młodym szyprem... nazywał się Olaf Nilsen. Miał wtedy własny mały szkuner i trudnił się przewożeniem kontrabandy.
Elza umilkła, pogrążona we wspomnieniach.
— Olaf Nilsen swemi czarnemi oczami przejrzał nasze życie odrazu i, spotkawszy mnie na brzegu morza, rzekł:
„Elzo Tornwalsen! Jesteś smutna i samotna w domu starego garbusa. Wykupię ciebie od męża, a, jeżeli nie zechce pieniędzy, zaczekam na niego nad urwiskiem, niech przychodzi z nożem lub siekierą. Będzie walka i któryś z nas wygra.“
— Cóż powiedzieliście, Elzo, kapitanowi? — przerwał zaciekawiony sztorman.
— Zapytałam go, czy może dać mi inne życie niż Waege Tornwalsen? Odpowiedział, że jest też prostym, jak dzikie skały, człowiekiem, włóczęgą morskim, ale, że będzie się mną opiekował. Ja zaś nie tego, sztormanie, pragnęłam! Umiem sama pokierować szkutą, ożaglować ją i narychtować cały takielunek do ostatniej wanty i barduny, w spotkaniu z pijanemi majtkami dam sobie radę, jak mężczyzna. Ja