Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/201

Ta strona została uwierzytelniona.

— Chciałam być narazie w bezpieczeństwie przed pościgiem Tornwalsena i nie należeć do niego, teraz — chcę więcej... Chcę zamieszkać w wielkiem, wspaniałem mieście, gdzie spotkać można władców dusz i serc ludzkich, gdzie bogacze rozrzucają tłumowi skarby swych myśli i porywów, gdzie święci wskazują drogi ku prawdzie!
— Poco wam to wszystko, Elzo? — z uśmiechem rzekł Pitt. — W wielkich, zgiełkliwych zbiorowiskach ludzkich trudno wam będzie znaleźć wymarzonych przez was władców, bogaczy ducha i świętych; zamiast nich znajdziecie błaznów, zbrodniarzy, zdrajców i lalki o zgniłych duszach i pustych sercach. Poco wam to?
Elza podniosła się i, patrząc w oczy sztormanowi, dobitnym głosem spokojnie rzekła:
— Gdy patrzyłam na Eryka Tornwalsena, serce biło mi uwielbieniem, bo daleki był dla mnie... z nieba przybyszem był Eryk Tornwalsen. Odszedł i po nim została... saga świetlana we wspomnieniach... Gdy słucham was i patrzę na was — w sercu mojem budzi się miłość, bo jesteście jasny i sprawiedliwy, lecz zrodziła was ziemia i nieszczęście, rozjaśniła męka i tęsknota... tak, jak i mnie samą...
— Elzo... — zaczął Pitt, lecz ktoś trzeci stanął przy tapczanie i rozległ się ponury głos kapitana:
— Milczcie, mister Siwir! Milczcie i słuchajcie, aż ona dopowie wszystko, bo w tem zawiera się jej i moje życie!...
Dziwna w tej chwili stała się rzecz. Oto tych troje ludzi pozostało w zupełnym spokoju. Nikt się nie przeraził, nie zmięszał i nie wybuchnął gniewem.
Widocznie, w duszach ich oddawna z chaosu myśli i miotających się uczuć wyłoniło się postanowienie, niezłomne, przypieczętowane krwią serca.