Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/203

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech tak będzie! — z jękiem wyrwały się słowa z szerokiej piersi Norwega. — Niech będzie! Lecz, gdy Pitt Hardful nie znajdzie nic w swem sercu dla ciebie, Elzo, ja cię o swój los zapytam wtedy po raz ostatni, Elzo!...
— Dobrze, Olafie Nilsen! — rzekła kobieta.
Na tem rozmowa się skończyła. Myśleli każde o swojem.
— Przyjaciele, — rzekł słabym głosem Pitt, — czy nie uważacie, że ludzie są najnieszczęśliwszemi istotami na ziemi? Lada przyczyna burzy ich życie i miota niem, jak łodzią na fali! Do życia Elzy Tornwalsen wdarł się złotowłosy Eryk i pognał ją, jak dma szturmowa, ku nieznanemu brzegowi. Elza zmieniła na mękę życie Olafa Nilsena. Ja, nic o tem nie wiedząc, wdarłem się w życie was obojga i na nowe pchnąłem was szlaki... My, jak ptaki przelotne, co żyją radośnie i pogodnie do chwili, aż usłyszą brzmiące pod obłokami głuche trąbienie odlatujących na południe żórawi... Wtedy wszystko się zmienia, bo już majaczy przed beztroskiemi ptakami daleka, znojna wędrówka, nieraz w objęcia śmierci...
— Niech tak będzie! — powtórzył z uporem Olaf Nilsen i wyszedł.
Tak ci ludzie wstąpili na nieznany szlak przelotnych żórawi, lecących ku szczęściu — dalekiemu i nieznanemu... I więcej nigdy do tej rozmowy nie powracali.
Kłamliwe usta ludzkie nie powinny, bowiem, nigdy powtarzać tego, co serce wyznało po raz pierwszy i, może, ostatni...