Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/209

Ta strona została uwierzytelniona.

nad książkami i pamiętnikami podróżników oraz różnych przedsiębiorczych ludzi, badając sprawę. Jestem pewny, że zawód nas nie spotka. Musimy jednak wziąć ze sobą duże zapasy materjałów!
— Co mamy kupować? — zapytał Nilsen.
— Cały rynsztunek kopalniany, — odparł Pitt, — a więc kilofy, rydle, świdry do wiercenia twardych pokładów ziemi, piroksylinę do wysadzania skał i zmarzniętych warstw tundry, karbid do lamp acetylenowych, maszynę do przemywania złota, co do której już się porozumiałem z pewnym poszukiwaczem złota z Alaski; najważniejszym jednak ładunkiem będą ludzie, zakontraktowani na roboty górnicze w kopalniach...
— O, do tysiąca kolejnych psich warug! — wrzasnął kapitan. — Z tem to dopiero będzie kram! Majtków znaleźć trudno dla naszej północnej ryzy, a cóż dopiero amatorów, którzy do tego będą, jak krety, włazili do przemarzłej, skrzepłej na kamień ziemi! Nie znajdziemy takich ludzi, kapitanie Siwir! Niema o czem mówić nawet! Teraz, gdy rządy obmyśliły surowo przestrzegane przepisy pracy dla robotników, kto zechce płynąć z nami na północ i gnić w zamarzłych galerjach podziemnych?! Nie! To — szaleństwo!
— Wiem o tem, kapitanie i już pewne kroki poczyniłem! — rzekł Pitt z głośnym śmiechem, podając mu kilka numerów brukowych angielskich, francuskich i hiszpańskich dzienników z podkreślonemi czerwonym ołówkiem ogłoszeniami w rubryce „Posady zaofiarowane“.
Nilsen czytał na głos:
— Pitt Hardful, kapitan dalekich ryz, poszukuje dawnego kompana — rudego Juljana Miguela oraz jego starych i nowych przyjaciół na popłatne, chociaż trudne