Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/211

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ładną będziemy mieli załogę! — zawołał, wybuchając śmiechem, kapitan.
— Damy sobie z nią radę! — odparł Pitt. — No, dla pewności i posłuchu, weźmiemy z sobą o jakie sto naboi rewolwerowych więcej... Lecz, spodziewam się, do zamieszek nie dojdzie... A teraz, płyńmy na brzeg po zakupy. Oprócz kopalnianego inwentarza musimy przygotować bieliznę i ubranie dla załogi. Czeka nas leże zimowe na brzegach Lodowatego Oceanu. Rzecz poważna i nie łatwa! Musimy wrócić stamtąd zdrowi i bogaci...
Nilsen z głośnem westchnieniem podniósł się. W sercu olbrzymiego szypra, jak dziecko bezbronne idącego za losem i wypadkami, żyło inne marzenie. Jednak nic nie powiedział, zacisnął wargi i, otworzywszy żelazną skrajnię, zaczął wyjmować z niej grube paczki białych angielskich banknotów.
Po chwili czterowiosłowy bat mknął już do przystani, odwożąc obydwuch kapitanów na przystań przy London Bridge.
Olaf Nilsen i Pitt Hardful nie powrócili tego dnia na pokład swego statku. Pozostali w mieście, aby za jednym zamachem załatwić wszystkie sprawy. Wieczór spędzili w kawiarni Regent Palace Hotelu, gdzie omówili resztę szczegółów przyszłej wyprawy. Tu też Pitt poddał kapitanowi bardzo ważną decyzję.
— Chcę dać jedną radę, dotyczącą Elzy Tornwalsen, — rzekł Hardful.
Norweg podniósł głowę i badawczo patrzał na towarzysza.
— Czy nie myślicie, kapitanie, — zapytał Pitt, — że kobieta w przebraniu męskiem, udająca zwykłego