Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/22

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak! Bozzaro mówił, że człowiek, nie posiadający obleśnych, bezwstydnych oczu psa, nie może po więzieniu wrócić do dawnego życia, dawnych krewnych i znajomych. Dlatego mniej dla niego ludzi pozostaje na ziemi.
— Rozumiem teraz! — kiwnął głową Miguel. — No, ty to nie masz psich oczu, Stefanie. Nie!
— A więc i nie wrócę do swoich, ale nie powrócę i tam, nigdy, nigdy!
Stefan wskazał ręką na ciemno czerwone, odrapane mury więzienia.
— Więc co będziesz robił? — spytał Miguel.
— Nie wiem jeszcze, lecz wierzę, że wypłynę na szeroką wodę, bracie, a wtedy pomogę ci, jeżeli się spotkamy kiedyś w życiu, i ty będziesz mnie potrzebował...
— Obym ja tylko wtedy, gdy ty będziesz pływał, nie był zmuszony siedzieć znowu w ulu! — zachichotał, drapiąc się w rudą czuprynę, Miguel. — W tem cały sęk!
— Masz rację, towarzyszu, więc się trzymaj ostro, a wypytuj o mnie. Nazywam się Pitt Hardful.
— Jakto Hardful? — zdziwił się Miguel. — Przecież nazywasz się Eryk Stefan?
— Eryk Stefan umarł w więzieniu — szepnął człowiek, noszący to nazwisko. — A teraz bądź zdrów, Juljanie Miguel, trzymaj się mocno wszystkiemi pazurami i pytaj, pytaj o mnie.
— Kogo mam pytać? Policję, księdza, kupców, bankierów, pięknych wystrojonych panów?
— Pytaj włóczęgów, robotników, marynarzy, pytaj o Pitta Hardful — doszła Miguela odpowiedź towarzysza, już znikającego za rogiem bocznej uliczki ubogiego przedmieścia, nad którem panował ponury gmach więzienia.