a doszedłszy do ostatecznej nędzy, kradł coś ze straganu na wybrzeżu portu, lub napadał na bardziej bogatych majtków i maszerował do więzienia, milczący, skupiony.
Nilsen znał się dobrze na ludziach morza, więc wyróżnił Falkoneta i podniósł go do godności drugiego bosmana, zależnego od głównego, którym był Mikołaj Skalny, gdyż swoje miejsce przy maszynie dobrowolnie ustąpił bardziej doświadczonemu Marjanowi Rynce.
Falkonet z dumą spoglądał na złoty galonik przy rękawach marynarki, a że był bosmanem nad nowozaciągniętymi majtkami, nie dawał im próżnować i szybko zwerbował sobie doskonałą czeladź. Weszło do niej pięciu Anglików, Rudy Szczur i Bezimienny.
Reszta wylegała się w hamakach, jadła, paliła fajki i... cierpiała na morską chorobę.
Bezimienny, widząc, że Kula Bilardowa wciąż wisi na wantach, zbliżył się do niego i, oderwawszy go przemocą od lin takielunku, przewrócił do góry nogami, wołając:
— No, no, stary, skończ już raz z tem kichaniem! Oddaj odrazu wszystko, co masz, i idź nabijać brzuch nanowo, bo zaraz Falkonet będzie gwizdał na obiad. No, prędko!
Komik cyrkowy nie dał się długo prosić i poszedł za radą pięknego młodzieńca o twarzy surowej i drapieżnej nawet w chwili, gdy żartował i był w dobrym humorze.
Puhacz, też nie czujący zbytniej sympatji do dmy i zwaru morskiego, od rana melancholijnie siedział na rufie, jak najbliżej burty, uczepiwszy się zwoju grubych tałów, łypał okrągłemi, sowiemi oczyma i ruszał malutkiemi usteczkami, ukrytemi pod zwisającym, haczykowatym nosem.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/226
Ta strona została uwierzytelniona.