Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/238

Ta strona została uwierzytelniona.

Pitt niecierpliwie oczekiwał przybycia tubylców, ponieważ wchodzili oni w plan jego przedsięwzięcia. Żeby załoga nie próżnowała, obaj kapitanowie podzielili ją na dwie grupy. Jedna wypływała na dużych łodziach na jezioro i w małych zatokach łowiła ryby. Druga, uzbrojona w strzelby i zaopatrzona w narty, wychodziła na brzeg, z wielkim zapałem polując.
Wody i brzegi jeziora Tajmyr były prawdziwym rajem dla rybaków i myśliwych.
Zaczynała się wiosna i z oceanu wchodziły do rzek olbrzymie stada ryb; cisnęły się one do ujść drobnych dopływów Tajmyru, aby posuwać się przeciwko prądowi do źródeł, gdzie miało się odbyć tarło i składanie ikry. Małe rzeczki, wpadające do jeziora, były jednak jeszcze zamarznięte, więc ogromne jesiotry, nelmy, łososie, moksuny, tajmenie i drobniejsze gatunki w popłochu zbijały się w olbrzymie ławice, tłoczyły się w zatokach, zdradzając niepokój i co chwila wyskakując wysoko ponad wodę.
Czeredy mew i pospolitych rybitw uwijały się w powietrzu, porywając drobniejszą zdobycz; z pod obłoków kamieniem spadał białogłowy orzeł morski, wbijał szpony w wystające z wody grzbiety łososi i, ciężko machając skrzydłami, odlatywał ze swoją ofiarą na szczyt skalistej Czoa.
Stada ryb stłaczały się nieraz w takiej ilości, że tylne ich szeregi, wypierały przednie na mieliznę, gdzie zaczynały się miotać, rozrzucając i pieniąc wodę. Wtedy zjawiały się zgraje zgłodniałych, zuchwałych wilków, lub płochliwe białe lisy, wbiegały do wody, zagryzały duże, bezradne ryby i wynosiły je na brzeg.
Czasami z bocianiego gniazda, umieszczonego na foku „Witezia“, marynarze przyglądali się brunatnemu