Pitt Hardful szedł, uważnie przyglądając się domom i ludziom. Znał to miasto niemal od dzieciństwa i gdy zbliżać się zaczął do śródmieścia, fala wspomnień, jak rozszalały bałwan morski, runęła na niego. Otrząsnął się ze wzruszenia i siłą woli, wyrobionej w więzieniu, gdzie jedni zostają zmiażdżeni na proch, drudzy zaś zmieniają się w stal i krzemień, — powrócił do zwykłego spokoju i obojętności.
Na jednej z wielkich ulic zatrzymał się w pobliżu dużego domu, długo stał, przyglądając się bacznie i nadsłuchując.
Koło południa na ganku zjawiło się całe grono rozbawionych, strojnych młodzieńców i panienek. Pitt odrazu spostrzegł brata. Podszedł do niego i szepnął:
— Odejdź trochę, mam ci coś do powiedzenia, Ludwiku...
Zmięszany młodzieniec, który poznał brata, odszedł na stronę.
— Poznałeś mnie? Jestem Eryk...
— Tak, tak! — odszepnął Ludwik, podejrzliwie i niespokojnie oglądając się za pozostałymi. — Nie możesz
Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ II.
DROGA UCZCIWEGO ŻYCIA.