Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/244

Ta strona została uwierzytelniona.

człowieka, jego wrażliwość, spokój i rozległość wiedzy, zmusiły szukającą prawdy i innego życia Elzę do pokochania go. Usłyszawszy nadane Pittowi przez załogę przezwisko „Biały Kapitan“, pomyślała, że ci zbrodniarze wynaleźli trafne i wszystko objaśniające imię dla umiłowanego przez nią człowieka. Odtąd w myślach swoich inaczej go nie nazywała.
Pitt, od chwili powrotu Elzy do ubrania kobiecego, zupełnie się dla niej zmienił. Często podchodził do niej, wypytywał i pomagał w robocie, był szczerym, dobrym przyjacielem, i Elza zauważyła, że w chwilach odpoczynku, zamiast szukać samotności na dziobie „Witezia“, siadał z nią na deku i prosił, żeby opowiadała o starej Lilit, o jej legendach, sagach i bajkach. Słuchał zwykle zadumany, myślą błąkając gdzieś w niedostępnych dla innych krainach, a głębokie zmarszczki bróździły mu czoło.
Czasami przychodził Olaf Nilsen. Siedzieli we troje. Mężczyźni milczeli, kobieta opowiadała słowami Eddy-prababki siwe sagi o Fingalu, Osjanie-ślepcu, Frydzie, żonie wikinga z Orndö, o Eryku-Zdobywcy, o dalekich wyprawach, o krwawych bojach.
Pewnego razu Pitt rzekł:
— Żyli waleczni, potężni Fingal, Eryk i Konrad-Młot... Teraz pozostały po nich sagi i więcej, zdawałoby się, nic. Zamki ich rozsypały się w proch, bystre łodzie dawno zgniły, kości wodzów, wioślarzy, wojowników i zakutych przez nich w kajdany królów — zmięszały się z ziemną bez śladu... Nic nie pozostało! A jednak prawo ustalone przez Eryka, imiona wielkich żeglarzy, piękne pieśni Osjana przetrwały wieki! Sprawiedliwość i piękno są nieśmiertelne. Dla tego tylko warto żyć!