Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/249

Ta strona została uwierzytelniona.

i mech, przykryła złotodajny piasek warstwą torfu. Żadne oko nie dojrzy skarbu, a tymczasem patrzcie, kapitanie, co zawiera to „gniazdo“!
Mówiąc to, Bezimienny wyjął z wiszącego u pasa worka spore kawałki złota, odłamki kamieni ze szczelinami, wypełnionemi metalem, nareszcie drobny żółty, ciężki piasek, połyskujący przy blaskach palącego się ogniska.
Pitt uścisnął ręce dzielnych poszukiwaczy, w nagrodę zwiększając ich udział w zyskach, a sam odszedł od obozu i, patrząc na niebo, pokryte różnobarwnemi pasmami zorzy, westchnął z ulgą, jak człowiek po przepłynięciu wartkiej, szerokiej rzeki.
Jeszcze jeden etap życiowy został przebyty, a wytknięty cel stawał się bliższym.
Od rana wysłano Rynkę, aby obmyślił plan szybkiego osuszenia błotnistej kotliny. Zaczęły się spieszne roboty ziemne. Kopano rowy i wysadzano części skał, aby dać ujście zebranej wodzie. Prawie wszyscy mężczyźni z tubylczego obozu przyjęli udział w pracy. Gdy zaczęły wylatywać w powietrze skały i słupy ziemi, oczom pracujących ludzi przedstawił się wspaniały widok bogactwa tej miejscowości.
Na zrytą powierzchnię doliny co chwila spadały większe i mniejsze kawałki złota, połyskiwały wśród żwiru i wilgotnej, torfowatej ziemi drobniejsze ziarnka metalu.
W północnej, znacznie suchszej części terenu wkrótce zaczęto kopanie szybu i przeprowadzenie galeryj dla robót górniczych.
Już pierwszego dnia wydobyto tak dużo złota, że nadzieja na zdobycie prawdziwego skarbu rosła z dnia na dzień.