Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/282

Ta strona została uwierzytelniona.

przez całe ich życie. Nie zapomnieli o zimie i na kilka tygodni przed pierwszą śnieżycą, narąbali na wyspie Czoa cienkich świerków i brzóz, nacięli całe stosy giętkich pędów wierzby i zbudowali z nich płoty, przegradzające bieg rzek, wpadających do jeziora.
Wiedzieli dzicy mieszkańcy północy, że wspaniałe jesiotry, nelmy i łososie złożyły przy źródłach rzek ikrę i że płyną już z prądem, aby zniknąć do wiosny w niedostępnej głębi oceanu. Istotnie przed płotami, przecinającemi łożysko rzek, gromadziły się stada ryb, niektóre usiłowały w rozpędzie przebić niespodziewaną przeszkodę, inne starały się przeskoczyć przez nią, lecz po nieudanych próbach szukały gdzieindziej przejścia i znajdywały w postaci jedynego, przez ludzi podstępnie pozostawionego otworu. Przepłynąwszy go, wpadały do olbrzymich koszów, splecionych z gałęzi wierzby i ginęły pod ciosami obuchów.
Tubylcy robili zapasy ryb dla siebie i dla białych ludzi, którzy płacili za nie złotem, wydartem Numie.
To też nowa osada nad brzegami Tajmyrskiego jeziora była zupełnie przygotowana, gdy zima okryła ziemię białą płachtą śniegu a jezioro — płynącemi taflami grubej kry.
W ciągu jednego dnia obficie naoliwiono metalowe części maszyn okrętowych, zabito deskami kominy oraz wszystkie rumy i luki w pokładzie, osłonięto żagle ceratowemi pokrowcami, a dek obciągnięto grubym brezentem.
Baraki i domy, wznoszące się w kotlinie Numy, pokryły się grubą warstwą śniegu, lecz dobrze zbudowane pod dozorem Nilsena i zaopatrzone w piece i kominki, dawały ciepłe, wygodne schronienie znużonym, spracowanym ludziom.