W pewne dni czarownik — szaman nakładał na zwykłą „malcię“, czyli futrzaną długą koszulę samojedzką, pstrą szatę, ozdobioną mosiężnemi sprzążkami i dzwoneczkami i, skupiwszy dokoła rodaków, zarzynał ofiarne renifery, pożerane przez pobożnych przy śpiewach i dziwacznych tańcach, tak doszczętnie, że dla bóstwa pozostawały tylko rogi i kości.
— Numa i inni święci tych poczciwych ludzi z pewnością mają bardzo zdrowe zęby i jeszcze zdrowsze żołądki — zauważył, patrząc na ofiarne kości, Luda. — Przy swoich bogach dobrze się obławiają pobożni, a pamiętają o sprawiedliwym podziale pracy. Sami jedzą, a bogowie — ślinkę łykają!
Pewnego razu Pitt dowiedział się, że w jednym z „czumów“ zmarł słaby Samojed. Poszedł przyjrzeć się pogrzebowi i na pociechę dać upominki rodzinie.
Tłum tubylców otaczał szałas zmarłego. Wszyscy byli w odświętnych strojach, a mężczyźni zjawili się w „sokach“ narzuconych na jelenie „malcie“ z kapturami i z szerokiem obszyciem z psiego futra na połach. „Soki“ były bardzo bogate, ze skór młodych reniferów, futrem nazewnątrz, ozdobione białemi lisami, skrawkami barwnych tkanin, naszywanemi na grzbiecie, i pasem „szi“ z mosiężnemi kółkami, świecidełkami i łańcuszkami. Na futrzane pończochy „czyże“ pastuchy wdziewali futrzane buty „kisy“, łączące się z reniferowemi spodniami — „pime“.
Strój kobiet mało się różnił od ubrania mężczyzn, chyba, że poszczególne części jego nosiły inne nazwy i posiadały więcej ozdób z drogich futer, z mosiądzu, paciorków i pstrych perkalików.
Obecni na pogrzebie krewni i sąsiedzi nie zwracali żadnej uwagi na nieboszczyka, wspaniale przystrojonego
Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/284
Ta strona została uwierzytelniona.