Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/285

Ta strona została uwierzytelniona.

w nowe malcie, sok i kisy. Łypali oczami w stronę kotłów z gotującem się w nich mięsem zabitego renifera.
Nareszcie na znak szamana pożarto mięso, a później położono ciało zmarłego starca na sanki-narty i wywieziono za okoliczne pagórki, gdzie już był przygotowany grób — duża skrzynia z mocnych kloców modrzewiowych. Nieboszczyk został złożony w grobie, a obok niego umieszczone jego ubranie, nóż z odłamanym końcem, łuk i kilka strzał.
Gdy grób został pokryty i zabity deskami, postawiono na nim stary, dziurawy kocioł do góry dnem, a obok skrzyni przewrócone narty i duży mosiężny dzwonek.
Pogrzeb był skończony.
Wszyscy powracali do koczowiska, bojąc się obejrzeć, co jest uważane za wielki grzech.
W połowie drogi jeden ze starców wyciął dwa pręty i wetknął je w śnieg, pochylając jeden — w stronę grobu, drugi — w kierunku obozowiska i mówiąc:
— Ta będzie twoja droga, a tamta — nasza. Prosimy cię bardzo: krocz zawsze swoją drogą!
Słysząc to, Luda trącił Nilsena i mruknął:
— Ehe! Mają dość nieboszczyka! Nie chcą już go oglądać...
Obchodząc teren robót, Pitt usłyszał pewnego razu rozpaczliwe krzyki, dochodzące z koczowiska Samojedów. Myśląc, że się stało jakieś nieszczęście, szybkim krokiem podążył do obozu.
Przybył już zapóźno, bo ujrzał młodego, nagiego tubylca, żałośnie płaczącego.
— Co się stało? spytał Hardful jednego z Samojedów.
— Odbył się sąd! — odparł zapytany. — Ten młodzieniec ukradł nóż sąsiadowi i za karę, wyrokiem starców, został poddany chłoście.