Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/289

Ta strona została uwierzytelniona.

co jej zaimponuje i porwie ją, a pamiętajcie, że ta kobieta marzy o innem życiu. Dajcie jej to życie... Macie możność, bo jesteście bogaci...
— Czyż samo bogactwo wystarczy? — spytał, zatrzymując się, Nilsen. — Elza Tornwalsen marzy o takiem życiu, jakiego nie można nabyć za pieniądze całego świata! Ona tęskni do pięknego, jasnego i kulturalnego bytu. Ja — Olaf Nilsen — dawny przemytnik, półpirat, prosty, ciemny szyper, nie znam takiego życia, nie rozumiem go, bo nigdy nie zaznałem. Jakżeż potrafię poprowadzić za sobą Elzę?!
Machnął ręką z rozpaczą i zaczął zapalać fajkę.
— Niech Elza was poprowadzi... — poradził Pitt.
— Czy ona zechce?! — zawołał Nilsen. — Ona nikogo nie widzi poza wami, kapitanie Siwir...
— Gdy odjadę, nie będzie widziała i zapomni — rzekł wesołym głosem Biały Kapitan.
— Nie mówcie tak, Pitt Hardful! — ponuro mruknął Nilsen. — Nie znacie Elzy Tornwalsen. Ona powiedziała, że was kocha i że będzie czekała. Tak będzie, aż się przekona, że nigdy już nie powrócicie do nas...
— Powrócę do swego miasta i — ożenię się! — wybuchając nieszczerym śmiechem, zawołał Pitt.
— Nie rzucajcie słów na wiatr, bo nie wierzę wam! — powiedział Nilsen. — Nie dla was spokojne życie w mieście, gdzie wam zatruto serce... Porzucicie je prędko, a wtedy...
Kapitan umilkł i znowu machnął ręką.
— Co wtedy? — spytał Pitt.
— Powrócicie do nas i... odbierzecie mi ostatnią nadzieję... — szepnął Norweg drżącym głosem.
— Może na wasze szczęście umrę... — rzekł Pitt.