Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/299

Ta strona została uwierzytelniona.

Elza Tornwalsen, żona garbusa Waege, kobieta, dla której bez jej woli i wiedzy lała się krew, wybuchało zarzewiem pożądanie, szczękała nielitościwemi kłami udręka, czuła wyraźnie, jak muskały ją promienne skrzydła duchów, jak zaglądały w jej serce źrenice świetlanych zjaw i słyszała skierowaną do siebie pieśń, brzmiącą jak dalekie echo.
Gdy na północnej połaci nieba wykwitła tęcza wielobarwna, a pod nią świetlany krzyż, Elza wzdrygnęła się i dłonie przycisnęła do piersi w zachwycie i porywie modlitwy.
Zrozumiała bowiem w onej chwili kosmicznego objawienia, że wszystko powstało z matki — Męki.
Męka tęsknoty i szukania zrodziła syna i małżonka, Ducha Porywu. Było to pierwsze bóstwo, z chaosu i zgiełku ulepiające Ład i przedwieczne Prawo, przekształcające je w nowe formy, gdy Męka gnała Ducha w zwyż i w dal.
Pojmowała zachwycona rybaczka, że Męka i Duch-Poryw prowadzą losy śmiertelników ku wielkim, nieznanym, wzrokiem i umysłem nieogarniętym celom, że wytwarzają burzliwe wiry, pochłaniając rzesze innych ludzi, aż druzgoczą słabych, a silnych wyniosą na słońcem zalany brzeg, gdzie radosne, pełne wonnych kwiatów łąki, zielone góry i czyste, szemrzące potoki dadzą zapomnienie i ukojenie po straszliwej, śmiertelnej walce.
— Błogosławiona bądź, męko moja! — szeptała bezdźwięcznie kobieta i spokój łagodny wstępował do wzburzonej duszy.
Gdyby Elza Tornwalsen umiała wypowiadać swoje myśli i gdyby rzuciła je ludziom zgromadzonym w zasypanej śniegiem i skutej lodem kotlinie Numy, niejeden