Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/300

Ta strona została uwierzytelniona.

z niedawnych zbrodniarzy w porywie modlitwy i w zachwycie przebaczenia wzniósłby oczy ku niebu — tej niezgłębionej kolebce światów i zjawisk, ucichłyby nazawsze miotające myślami nienawiść i lęk, rozwiałyby się dręczące zwątpienia, zmalały troski i drobne cierpienia.
Tęskna kobieta mogła wszystko wyczuć, lecz nie umiała wyrazić myśli swojej słowami. Mowa stawała się dla niej w tych chwilach piorunem, rozszczepiającym w radosny dzień wiosenny młody, pełen soków świerk, bezmyślnie i bezczelnie gwizdaną piosenką w półmroku kościoła przed bladą postacią Ukrzyżowanego, zgrzytem stali po szkle, plamą gorącej krwi na zimnych płatkach białej, rozkosznie rozwiniętej róży...
Nic nie mówiąc, szła do pracy, zamyślona i ukojona...
Ludzie powoli przyzwyczaili się do zjawisk północnej zimy i pracowali bez wytchnienia, znajdując w znużeniu ratunek przed dręczącą ich trwogą i tęsknotą.
Pitt Hardful, siedząc w swojej izdebce, długie godziny spędzał w zadumie nad swojem przyszłem życiem. Dziwił się samemu sobie, że wszystkie myśli jego, zamiary i marzenia urywały się z chwilą, gdy widział siebie otoczonym podziwem i szacunkiem rodziny i znajomych w rodzinnem mieście. Raczej nawet tylko podziwem, wywołanym zawiścią z powodu jego bogactwa, i lękiem przed jego surową, obojętną twarzą i twardym, pogardliwym spojrzeniem zimnych oczu.
Rozumiał, że dążenie do zemsty zatruło mu duszę do dna.
Gdy był kiedyś w takim nastroju, zapukano do izby. Było to po północy. Robotnicy dawno już spali.
Jakaś niezwykła przyczyna mogła sprowadzić do niego tak spóźnionego gościa.