Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/301

Ta strona została uwierzytelniona.

Otworzył drzwi i ujrzał wchodzącego Niemca Szuberta, pełniącego dyżur nocny przy składzie ze złotem. Mały, wąsaty człowiek, cały otulony futrem, w czepku z podwójnej skóry renifera, miał grube sople lodu na wąsach i czerwoną od mrozu twarz.
— Ujrzałem światło w waszem oknie, kapitanie, i przyszedłem zameldować... Coś się dzieje niezwykłego na północnych stokach Numy, dochodzi stamtąd wycie setek wilków, jakieś jęki i skowyt. Na człowieku i bez mrozu skóra cierpnie!
— Czy wszyscy ludzie są w barakach? — zapytał Pitt.
— Zdaje się, że nikt przed wieczorem nie wychodził z obozu, — odparł Szubert.
— Nie mogę się jeszcze ruszać, — rzekł Hardful, — więc idźcie do kapitana Nilsena i zróbcie, co on każe.
Robotnik wyszedł i wkrótce Pitt usłyszał, jak powracał razem z Olafem Nilsenem, którego głos doszedł uszu Białego Kapitana.
Norweg mówił:
— Musimy się najpierw przekonać, czy wszyscy ludzie są w obozie, bo gdyby kogoś brakowało — musimy natychmiast iść na poszukiwanie.
W półgodziny później Nilsen wszedł do izby Pitta.
— Wszyscy na miejscu, — rzekł. — Widocznie wilki otoczyły stado jeleni i walczą z niemi. Jutro wyszlę Rynkę, aby sprawdził, co się tam stało. Wilki pozostawią na śniegu ślady, bo, istotnie, dużo ich się tam zgromadziło. Taką muzykę urządziły, że nawet spłoszone ptactwo leci z tamtej strony, psy samojedzkie chyba dostaną chrypki, tak ujadają, a żaden nosa poza koczowisko nie wysuwa...