Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/303

Ta strona została uwierzytelniona.

Ludzie się rozproszyli szukając zwierza, rozszarpanego przez wilki. Szubert, znajdujący się najdalej, zaczął krzyczeć, zwołując towarzyszy.
Gdy wszyscy zbiegli się do niego, pokazał im ogromny znacznie już uszkodzony kadłub, okryty długą, brunatną sierścią.
Widocznie, zwierzę leżało w ziemi, lecz obsuwające się warstwy urwiska odkryły jego pogrzebane tu niegdyś ciało.
— Słoń! — zawołał zdumiony Puhacz.
— Słoń!? — zapytał Rynka. — Skąd tu na północy słoń i do tego, taki włochaty!
— Ależ patrzcie, inżynierze! — nastawał poszukiwacz. Widzicie trąba, do połowy zjedzona przez wilki, a tu — kły, ale co za kły — z pewnością mają dobre trzy metry, a jak zagięte! O, gdyby ten pan żył, nie dałby się on poszarpać wilkom, zebranym z całego świata!
— To nie słoń! — objaśnił, uważnie przyglądający się olbrzymowi Szubert. — Jest to — mamut. Rozpowiadał o nim nauczyciel, gdy chodziłem do szkoły w Berlinie. Mamuty wyginęły oddawna. Najczęściej zapadały się w bagna i zostawały w nich pogrzebane. Ziemia zamarzała i przechowywała w ten sposób cielska zwierząt.
— Prawda! — zawołał Rynka. — Widziałem w muzeum szkielet mamuta. To piękna niespodzianka, bo kość mamutowa bardzo wysoko się ceni.
Kilofy Puhacza przydały się, gdy partja, rozpaliwszy ognisko, przystąpiła do wydobycia kłów mamutowych, wykrywając przytem, że, widocznie, kilka potworów zostało przed tysiącoleciami pogrzebanych w miejscu, gdzie obecnie wyrosło urwisko. Podczas pracy nad odkopywaniem cielska znaleziono dużo złota.