Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/311

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ożenisz się, Kulo Bilardowa, i zostaniesz prezesem towarzystwa pomocy uciśnionej niewinności! — wołali towarzysze.
— Ożenię się? Może... — szepnął łysy komik, a oczy mu nagle zwilgotniały. — Może... Jest na świecie jedna kobieta, która kochała mnie i wierzyła mi... Byłem płochy i marzyłem o innem, niedostępnem dla mnie życiu... Lecz teraz, gdy się zestarzałem, ożenię się, niech i ona zazna spokojnego życia...
Nikt się nie odezwał, nie zażartował i nie wybuchnął śmiechem. Wszyscy zrozumieli prawdę, przemawiającą ustami starego błazna cyrkowego.
Tak się ułożyły życiowe plany ludzi, przybyłych na „Witeziu“ do „Złotej Studni“. Nikt z nich więcej o tem nie mówił i praca, nieprzerywana niczem, szła dalej.
Kupcy nie posiadali się z radości. Ich zyski przekroczyły wszelkie oczekiwania. Obóz Nilsena płacił złotem za nabywane towary, tubylcy zwozili stosy drogocennych futer, kości morsowej i mamutowej, bursztynu, skór reniferowych i wyrabianego przez kobiety samojedzkie cienkiego, mocnego zamszu.
Tereny pomiędzy Pyaziną a zatoką Chatangi, nigdy nie nawiedzane przez tubylczych myśliwych, obfitowały w cenne zwierzęta. Samojedzi i Tungusi szybko zbadali okolice i porozstawiali swoje pomysłowe sidła, chwytając w nie puszyste, białe jak śnieg gronostaje, zwinne łasice i pstre lemingi; ukryte przed okiem zwierząt żelaza i pułapki dostarczały skórek białych, niebieskich i czarnych lisów, zajęcy i wilków; myśliwi, zapuszczający się do bardziej na południe położonych lasów, zdobywali skóry soboli, kun, tchórzów i niebieskich wiewiórek, a nieraz zabijali białe niedźwiedzie i nawet bure, które nie ukryły się przed zimą w ciepłych barłogach.