was w mojem sercu. Przypadek pokrzyżował nasze drogi, które poszły razem, na korzyść waszą i moją. Nie zrywałbym z wami, Olafie Nilsen, nici przyjaźni, gdybym nie wiedział, że to jest koniecznem dla waszego szczęścia...
— Nie wiem — szepnął Nilsen. — Nie wiem...
Umilkli oba, lecz Norweg po chwili zapytał:
— Wiecie, co powiedziała Elza, gdy dowiedziała się o naszej rozmowie?
Hardful milczał.
— Powiedziała, że wie, co was czeka... Będziecie nieszczęśliwi i samotni w mieście, bo wszystko stanie się obcem dla was... Przypomnicie wtedy sobie „Witezia“ i nas... powrócicie... Elza Tornwalsen będzie na was czekała tak długo, póki nie umrze nadzieja... Umrze zaś wtedy, gdy wy odejdziecie nazawsze... z ziemi.
— Ja nie powrócę do was! — powtórzył z uporem Pitt Hardful. — Ja już umarłem dla was... umarłem. Nie możecie nawet odnaleźć mnie, bo nie wiecie, skąd przyszedłem do was i nie znacie mego prawdziwego imienia. Nie jestem Pittem Hardful. Jest to przezwisko takie same, powiedzmy, jak „Kula Bilardowa“ lub „Rudy Szczur“...
Pitt zaśmiał się sucho, ponury błysk zjawił się w jego surowych oczach, mocniej zacisnęły się wargi i skurcz przebiegł po wychudłej twarzy.
— Kapitanie Nilsen! — mówił dalej. — Widzicie, że powracam kaleką, bo nie władam ręką, mam przestrzelone i rozbite płuca, lecz jest to mniejsze kalectwo, niż to, które mi zadano tam w mieście! Kalectwo duszy, ciągle żrący wstyd dawnych win trawi mnie w dzień i w nocy, jak gorączka; zgaszono we mnie
Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/316
Ta strona została uwierzytelniona.