Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/32

Ta strona została uwierzytelniona.

Po godzinie sieć była naprawiona. Kapitan nie posiadał się z radości.
— Bosmanie! — krzyknął. — Przyjdzie tam do was nowy majtek — Pitt Hardful, dajcie mu coś do zjedzenia, a wlejcie mu w gardziel w mojem imieniu i na mój rachunek pół litra najmocniejszego alkoholu. Będziecie mieli z niego pociechę!
— Niezawodnie, kapitanie! — potwierdził Pitt. — Znam się bowiem nie tylko na sznurach, lecz także na ślusarce, na medycynie, na prawach przeróżnych — od międzynarodowego do karnego włącznie, na rachunkowości, mówię po angielsku, hiszpańsku, niemiecku i francusku.
— Dość! — wołał kapitan. — Boję się, że grasz na fortepianie i umiesz tresować dzikie zwierzęta. Idź już na „Akrę“, tam cię ukontentują bosmani z kolejnej warugi.[1]
Pitt skierował się do trapu, gdy nagle ktoś położył mu rękę na ramieniu.
— Przepraszam! — rozległ się głuchy, ponury głos. — Mam do pomówienia z wami.
Pitt obejrzał się. Za nim stał złotowłosy olbrzym z tatuowanemi rękami i przyglądał się mu uważnie.

— Tam, na tym statku będą wam płacić mało, a głupiej pracy będziecie mieli dużo. Nigdy się nie wybijecie ze szpardeku[2] na wyższe stanowisko. Widziałem waszą robotę z siecią i słyszałem, co umiecie. To akurat jest mi potrzebne! Pływam własnym statkiem, niedużym. Wezmę was na pomocnika. Pensja 10 funtów szterlingów miesięcznie w porcie i 20 na morzu. Trzy procent od zysku... Czy zgoda?

  1. Kolejny dyżur części załogi.
  2. Pomost na dziobie okrętu, gdzie zwykle odpoczywają szeregowi majtkowie.