Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.

zależnie od tego, w jakim kraju zostały zbudowane. Wtedy będę nieposłuszny, rozkazów nie wykonam, będę walczył, jak mogę i umiem.
— Głupi jesteś! — pogardliwie rzucił olbrzym. — Więzienia pobudowano dla słabych i tchórzliwych, nie dla silnych i śmiałych.
— No, tak! Miałem towarzysza, N. 39-ty, był murzynem i lubił mówić przysłowiami, — opowiadał ze śmiechem Pitt. — Otóż powtarzał on często, że „jeżeli potężny i bogaty człowiek powie, że woda na rzece jest mocna, jak whisky, słabi i tchórzliwi uwierzą i upiją się!“
— Mądry człowiek był ten N. 39-ty! Czy należał do załogi jakiegoś okrętu? — zapytał złotowłosy marynarz.
— I tak, i nie! — wzruszył ramionami Pitt. — W każdym razie był to okręt, stojący na mocnej kotwicy i gnijący w porcie.
— Podła pozycja! — zawołał olbrzym i splunął.
— Jednak odbiegliśmy od tematu naszej rozmowy, kapitanie! — zauważył Pitt. — Muszę oświadczyć z całą stanowczością, że oprócz potężnych i bogatych, uznaję jeszcze jeden rodzaj ludzi, — a mianowicie — uczciwych. Jeżeli będę w gronie takich ludzi na waszym okręcie — popłynę i stanę się dla was pożytecznym. Jeżeli nie, — pójdę jeść i pić na „Akrę!“
Marynarz milczał, z ukosa patrząc na spokojnego młodzieńca, na jego bladą twarz, zaciśnięte usta i badawcze oczy o twardym wzroku.
— Szerszeń z ciebie, przyjacielu! — mruknął nareszcie. — Szkoda, że jesteś otumaniony przesądami, jak mój kuk — Chińczyk dymem opjum.
— Idę na „Akrę“, bo mi się jeść chce, kapitanie! — rzekł z uśmiechem Pitt. — Do widzenia gdzieś... kiedyś!