Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/46

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tymczasem — nic! — odparł Nilsen. — Teraz będziemy szychtowali, to znaczy — ładowali towary. Wasza robota zacznie się w nocy, mister Siwir.
Pitt miał już na języku zapytanie o rodzaj ładowanych towarów, gdy z głośnem sapaniem do burty szonera podszedł niski, czarny holownik i, straszliwie dymiąc, podprowadził dużą krypę ze stojącemi na pokładzie skrzyniami.
Znajdujący się na jej pokładzie Grek wygramolił się na dek „Witezia“.
— Ładujcie! — krzyknął, machnąwszy kapeluszem w stronę bosmana.
— Sztormanie! — mruknął Nilsen. — Sprawdźcie ilość i rodzaj towarów, żeby później z tymi Grekami nie było jakiej hecy.
Pitt zbiegł na dół i wziął od bosmana dużą plikę papierów i rachunków. Z ciekawością przeglądał je. Na pozór wszystko było w porządku. „Witeź“ przyjmował na pokład ładunek tkanin, skóry, obuwia, towarów aptekarskich, galety, konserwy, mąkę, makaron, sól i inne zupełnie zwyczajne rzeczy.
Pitt skontrolował ilość towarów, zmusił Greków do pokwitowania wagi nadanych do transportu przedmiotów i zażądał, aby podpisami swemi, zaświadczonemi w kancelarji portowej, stwierdzili rodzaj każdej ze skrzyń, oznaczonych znakami właścicieli.
— Teraz wszystko w porządku! — rzekł, podchodząc do kapitana. — Nie odpowiadamy za nasz ładunek. Nie potrzebujemy wiedzieć, co się w nim zawiera, bo mamy podpisy nadawców.
— All right! — odpowiedział Nilsen i krzyknął, przechylając się przez poręcz mostka: — Ustawić towary na rufie, przykryć brezentami!