Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/49

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pewno, że — tak! — odpowiedział Pitt. — Jednak z tego widzę, że zamierzacie mnie do czegoś przygotować, a tymczasem obwijacie w bawełnę, kapitanie! Mówcie wprost!
— Tak istotnie, będzie lepiej! — zgodził się Nilsen, zapalając fajkę. — Na morzu czeka na nas duża barkasa tych Greków. Wyciągniemy z niej kilkanaście pak z kulomiotami i nabojami dla portugalskich powstańców.
— Dokąd mamy to dostarczyć? — zapytał Pitt.
— W tem sęk? — westchnął kapitan. — To się wyjaśni po naładowaniu „Witezia.“
— Kapitanie! — rzekł sztorman. — To musimy natychmiast wyjaśnić, jeżeli nie chcemy trafić pod klucz, a może spróbować jeszcze czegoś gorszego!
Nilsen milczał. Widząc to, Pitt zaczął rozwijać swoją myśl.
— Każda rewolucja, jako walka o wolność, jest rzeczą dobrą! My, zdaje się, nad wszystko przekładamy wolność, więc jest zrozumiałem, że chcemy Portugalczykom dopomóc, tem bardziej, że nam za to zapłacą hojnie, bo takie rzeczy darmo się nie robią. Grecy niezawodnie otrzymali już całą sumę za dostawę broni, niczem nie ryzykują, a więc powinni nam zgóry zapłacić za rutę szonera i przystać na nasze warunki wyładowania w porcie neutralnym. Proponuję najbliższy port Casablanka. Niech nas spotka przed portem jakaś barkasa, podobna do tej, która dostarczy nam kulomioty, i wszystko będzie załatwione.

— Dobrze pomyślane! — zawołał Nilsen. — Ale co będzie, gdy nas spotka nie barkasa, lecz statek celny, lub jakieś awizo.[1]

  1. Statek strażniczy.