Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/56

Ta strona została uwierzytelniona.

mieckie i hiszpańskie przewodniki rutowe, gdzie były opisane wszystkie drogi morskie, mielizny, rafy, miejsca głębinne, czyli „bełki“, forwatery, porty, baki, flagi sygnałowe, bandery; wertował podręczniki portowe, celne, taryfowe i armatorskie; szczegółowo, z pomocą mechanika Michała Skalnego, ponurego rybaka — Kaszuba z brzegów Puckiej zatoki, znajomił się z maszynami i innemi mechanizmami szonera; godzinami przesiadywał przy busoli, lagu, mierzącym szybkość biegu statku, lub przy barometrze i uparcie pracował nad sekstansem, usiłując robić jak najściślejsze określenie położenia okrętu na morzu.
To nie przeszkadzało mu wraz z innymi brać się za „szwabel“, czyli miotłę z lin, i myć pokład, albo wisieć na lesicy nad pieniącemi się strugami, odrzucanemi dziobem statku, i pendzlem malować jego zardzewiałą burtę.
Jednak Pitt był niezadowolony, gdyż wiatr się nie zrywał, żegluga była łatwa, i już prawie wszystko umiał, co było niezbędne dla służby na statku, płynącym przy dobrej, cichej pogodzie.
— Kapitanie! — poskarżył się nareszcie Nilsenowi. — Gdy tak będzie zawsze, pozostanę na wieki „ciurą“! Przy takiem morzu, nawet niemowlęta, nie wypuszczając smoczka z ust, mogą być marynarzami.
Kapitan uśmiechnął się.
— Byliście „ciurą“, jak się widzi, — powiedział, — lecz teraz, mister Siwir, już zaawansowaliście. Jesteście „frycem“ — marynarzem, który wszystko umie... na lądzie.
— Piękny mi awans! — oburzył się Pitt. — Zresztą nawet na taki awans nie zasłużyłem, gdyż dotąd zielonego pojęcia nie mam o takielunku żaglowym. Co robić, kapitanie? Poradźcie!