Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.

lądek Dobrej Nadziei, lecz właśnie — kulomioty? Dlatego, że za przewóz węgla i mąki kupcy zapłaciliby dziesięć razy taniej, niż za ładunek, złożony z kulomiotów. A więc za pieniądze wszystko się robi? Nawet przed samym sobą wszystko się usprawiedliwia? Ej, Eryku Stefan, źle zaczynasz nowe życie!
Ktoby zobaczył w tej chwili sztormana, byłby bardzo zdziwiony. Miał drżące usta i błyszczące, załzawione oczy. Patrzał przed siebie wylękłym, bezradnym wzrokiem i nerwowym ruchem kurczowo zaciskał zimne palce.
Po chwili jednak, z mglistej dali wypłynęły niedawne obrazy, bolesne, trwogą przejmujące. Ponure biuro dyrektora Swena i jego pogardliwe słowa: „zgniła latorośl“... A później podejrzliwe spojrzenia i krzyżujące się, podstępne pytania kupców, właścicieli okrętów, kierowników towarzystw asekuracyjnych — wszystkich tych ludzi, których prosił o byle jaką pracę, aby tylko nie umrzeć z głodu, aby utrzymać się na „drodze uczciwego życia“...
Z jaką odrazą i hańbiącą, krzywdzącą obojętnością, za którą ukrywały się pogarda i strach, zbywano niczem dawnego aresztanta N. 13-ty!
Gdy obrazy te jeden po drugim stawały przed nim, jak przerażające, wstrętne widma nocne, Pitt zaciskał gardło, aby nie krzyczeć, nie wybuchnąć łkaniem.
Po chwili jednak przypomniał sobie o postanowieniu wywalczenia sobie życia, wyrwania mu zwycięstwa, zmuszenia wszystkich, aby zapomnieli o jego przeszłości, ciężko odpokutowanej za odrapanemi murami więzienia.
— Tak! — szeptał wtedy zbladłemi ustami. — Tak! Albo zginę, albo zwyciężę! Wezmę życie i los za łeb, skieruję je tam, dokąd zechcę. Poprowadzę je drogami