Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

tana Nilsena i pal mój tytoń — dobry do fajki, mocny i nieoceniony na morzu, bo nie gaśnie nawet od wody!
Mówiąc to, Pitt podawał Grekowi woreczek z czarnym, jak torf, tytoniem.
Grekowi na płacz się zbierało, lecz chciwe palce sięgały po tytoń i wyciągały z woreczka potężną szczyptę, wkrótce znikającą w obszernej fajce przymusowego pasażera „Witezia“.
A szoner pruł i pruł morze, minął wyspę Alboran i coraz bardziej zbliżał się do cieśniny Gibraltarskiej.
— Tam się zarysowują słupy Herkulesa — pouczył Greka sztorman, wskazując ręką skały Gibraltaru. — Był on narodowym bohaterem walczącej Grecji, a pan żyje w ciągłym strachu. Wstyd, panie Panopulos, wstyd!
Grek nienawidził Pitta i z wściekłością, przez zemstę wypalał mu czarny, dymiący, jak proch, tytoń.
W ciągu następnych trzech dni „Witeź“ minął ponury, groźnie najeżony angielskiemi działami Gibraltar i, trzymając się bliżej Tangaru, zaczął okrążać afrykański ląd, płynąc na południe.
Gdy kapitan zauważył kawałki drzew, liście i korę, wynoszone do Oceanu przez jakąś rzekę, kazał zwolnić bieg szonera i ostrożnie kierować go do lądu.
— To rzeka Sebu, — rzekł do Pitta. — Jesteśmy niedaleko od Mehdia. Powinniśmy podejść możliwie blisko do portu, lecz w nocy...
— Tak! — odpowiedział sztorman. — Tu właśnie mamy wyładować kulomioty, jeżeli ktoś po nie się zgłosi od firmy Janis. Zbrzydł mi ten ładunek, jak nieczyste sumienie!...
Nilsen zaśmiał się zcicha.
— Delikatny z was dżentelman, mister Siwir! Musicie się przyzwyczaić do naszego procederu, — mruknął.