Po zachodzie słońca powróciła pierwsza zmiana. Kapitan, zwolniwszy następną i oddawszy rozkazy bosmanowi, skinął na Pitta i skierował się ku chodnikowi, przerzuconemu z pokładu na debarkader portowy.
Przyglądając się bosmanowi, słuchającemu Nilsena, sztorman śmiał się w duchu. Widział, jak olbrzymi, niby wyciosany z kloca skamieniałego dębu Ryba, rozdzierał sobie klejące się powieki, wytrzeszczał mętne oczy i usiłował stać prosto, oparty o balustradę mostku. Snać nie próżnował przez te cztery godziny, spędzone w porcie, i wlał w siebie całe morze alkoholu, zagryzając go suchemi daktylami i słodkiemi winogronami marokańskiemi. Bosman bezradnie i z trudem podnosił swoje szerokie bary, niby ustawicznie czemś zdziwiony lub ciężko wzdychający. Przy każdym takim ruchu nogi pod nim się uginały i tylko potężnym wysiłkiem opartych o poręcz mostku ramion utrzymywał się w pionowej pozycji.
Gdy Nilsen z Pittem wyszli na brzeg i przechodzili koło składów portowych, spostrzegli szybko idących przed nimi Ottona Lowego, Udo Ikonena i palacza Mito.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/70
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ VI.
SREBRNE MIASTO.