Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/72

Ta strona została uwierzytelniona.

— Uspokoiłem bosmana... Leży teraz z rozbitą szczęką... Jakem się spodziewał, znalazłem go śpiącego w kapitance, z głową na mapach i z palącą się fajką w gębie. Zostawiłem Christiansena, bo trzeźwiejszy, a Skalny, chociaż też pijany, robi opatrunek bosmanowi, bo mocno krwawi...
Pitt zmarszczył się. Kapitan milczał.
— A tamci poszli dalej? — spytał znienacka.
— Poszli... — odparł sztorman.
— Tyle razy nakazywałem bosmanowi, aby przeniósł Lowego do innej warugi! Nie chcę aby przestawał z tymi nicponiami, Ikonenem i Mito! — zamruczał Nilsen, uderzając pięścią w stół, aż kufel piwa podskoczył i z brzękiem uderzył o szklany blat.
Sztorman ze zdziwieniem podniósł oczy na kapitana. Ten przyłapał to spojrzenie i odwrócił wzrok w stronę lady, wołając na posługacza:
— Butelkę araku, dużo lodu, największą szklankę, mięty i brzoskwiń!
Zaczął przygotowywać sobie jakiś niezwykły napój, sapał i milczał.
— Czy dawno zaciągnął się Lowe do załogi? — niedbałym głosem spytał Pitt. — Wydaje mi się, że jest zupełnie młodym chłopcem?
— A co wam do tego? — wściekłym, groźnym głosem zaryczał kapitan, wyciągając szyję i niby przygotowując się do bójki.
Zdumienie Pitta nie miało granic.
— Cóż to za tajemnica, kapitanie? — zaśmiał się. — Spytałem, bo widzę, że zajmuje was los tego chłopaca. Zresztą nic mnie to nie obchodzi!...
Kapitan wyczuł szczerość odpowiedzi i, zakląwszy po cichu, mruknął: