Gdy olbrzymia postać Norwega o szerokich barach i hardo podniesionej złotowłosej głowie stanęła na środku obszernej, czarnej od dymu izby, wśród zgromadzonych tu ludzi, przeszedł szmer. Kilku majtków poznało straszliwego szypra,[1] północnego barbarzyńcę, umiejącego, niby mityczny bóg Tor, pięścią, jak młotem, rozbijać głowy i najtęższych zabijaków jednym zamachem obalać z nóg.
Inni, którzy nigdy nie spotykali Nilsena, wypytywali teraz o niego i z ciekawością przyglądali mu się, wstając z miejsc i wyciągając szyje. Norweg dumnie oglądał halę, a oczy jego przesuwały się od grupy do grupy, kogoś szukając. Skośne, czarne oczy zmrużyły się nagle i błysnęły gniewnie i radośnie zarazem, gdyż odnalazł tych, których pragnął ujrzeć.
Właściciel „Wielkiej Wschodniej Tawerny“ też poznał gościa i natychmiast wytoczył się, uchylając brudną kotarę, oddzielającą „salę“ od kuchni i biura.
Był to okrągły, do kuli podobny, opasły Arab. Czerwona, zlana potem, błyszcząca tłuszczem twarz uśmiechała się uniżenie; jedno oko, pociągnięte bielmem, ruszało się niespokojnie, drugie — małe i czarne — przebiegle wyzierało z pod krzaczastych brwi. Pulchną białą ręką głaskał dwa długie kosmyki siwiejącej brody; drugą, zwyczajem muzułmańskim, czynił znak „selamu“ przykładając palce do czoła, warg i piersi.
— Czy morze było łaskawe dla dostojnego sidi?[2] — pytał, schylając się nisko przed Norwegiem, któremu sięgał zaledwie do pasa, chociaż miał na głowie wysoki, obfity turban.
— Morze było gładkie, jak posadzka twojej budy, stary Kalemie! — mruknął Nilsen.