— Na długo zawitał, sidi, do naszego portu?
— Tym razem nie długo będę tu „stał pod dryfem“,[1] — rzekł kapitan.
— Niech Allah natchnie cię, sidi, dobremi myślami i cichą radość niech zasadzi w twem sercu, jak krzew oliwny, abyś krzywdy nie uczynił biednemu Kalemowi! — szepnął Arab.
— Widzę, że nie zapomniałeś, stary, o pląsach, jakie tu urządziliśmy kiedyś!
Olaf Nilsen zaśmiał się i krzyknął:
— Lowe i wy — chłopcy, roztrąćcie-no tłum łokciami i przygotujcie miejsca dla mnie i sztormana!
Wkrótce wszyscy siedzieli przy stoliku, zastawionym butelkami różnych kolorów, mosiężnemi dzbanuszkami i filiżankami, w których dymiła się słodka kawa maurytańska.
W godzinę później marynarze byli już podchmieleni, oprócz Lowego.
Ten pił tylko kawę i lodowatą wodę, opowiadał wesołe zdarzenia ze swego żeglarskiego życia i namiętnie palił fajkę, nabijając ją żółtym proszkiem.
— Co wy palicie? — zapytał go sztorman.
— Ha! — odpowiedział ze śmiechem młody majtek. — To — arabski haszysz, nazywany tu „kifem“. Prawie nie działa na mnie. Trochę tylko w głowie się kręci. Palę to tylko w portach — lubię to uczucie...
Pitt nieznacznie spoglądał na swoich towarzyszy. Siedzieli zasłuchani i zapatrzeni w mówiącego młodzieńca, a oczy im się świeciły gorącym ogniem.
Od czasu do czasu rzucali na siebie groźne spojrzenia, a gdy Olaf Nilsen prostował się i pochylał głowę, odwracali wzrok w inną stronę.
- ↑ Stać bez ruchu.