Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.

— Można i z tobą, bo masz jeszcze bielszą wełnę na mózgownicy! — wrzasnął kapral i z całej siły wymierzył cios w pierś przeciwnika.
Wtedy stało się coś zupełnie nieprzewidzianego i niezrozumiałego.
Oderwany od ziemi jakąś nieludzką siłą, Senegalczyk, mignął pod pułapem, niby duży żółty ptak, zatoczył dwa koła i ciężko upadł w przeciwległym kącie izby.
Rozległy się krzyki kobiet, błagający, piszczący głos Kalema, wycie tłumu, trwożny gwizdek, lecz wszystko to zagłuszył wściekły ryk Senegalczyka. Wołał swoich i szykował się do bójki, co chwila macając wiszący na boku bagnet.
Czarni żołnierze, siedzący w głębi hali, sypnęli się do swego kaprala.
— Naprzód! — komenderował czarny strzelec, zbliżając się do Nilsena.
Kapitan wyszedł na środek izby i wystawił naprzód głowę, przygotowany do ataku i obrony. Obok niego, rozkraczywszy nogi-konary, stał Udo Ikonen i zgięty w kabłąk, niby naciągnięty łuk, — Japończyk Mito, trzymając przed sobą długie małpie ręce z wyprostowanemi palcami. Trochę na uboczu umieścił się Otto Lowe w postawie boksera.
Pitt Hardful pozostał w tyle.
Nie wiedział jeszcze, jak się ma zachować wobec nieuniknionej bójki, i uważnie badał sytuację.
— Ciekawa będzie heca! — zauważył wesołym głosem brodaty hiszpański szyper, wychylając duszkiem szklankę xeresu. — Lepsze to widowisko od tańców brudnych dziewczyn berberyjskich!