Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.

dla Lowego szacunek? Strasznie romantyczne przychodzą mi myśli do głowy! — uśmiechnął się sam do siebie sztorman. — Nie mam jednak nic innego do wyboru, bo nic nie rozumiem, co się tu dzieje! Żeby za jedno głupie klapnięcie majtka narobić takiego kramu, potłuc dobre półsetki tęgich pijaków i zabijaków naschwał i omal nie zburzyć tak szanownej instytucji jak „Wielka Wschodnia Tawerna“ — po temu muszą być jakieś poważne przyczyny! Lecz jakie?
Sztorman próżno łamał sobie głowę nad nową zagadką, nie znajdując żadnego rozwiązania. Postanowił zbadać tę tajemnicę i bacznie uważać na wszystko, co się będzie działo na pokładzie „Witezia“.
Po powrocie na statek miał sporo roboty z opatrunkiem poturbowanych towarzyszy, zalewając im rany jodyną, robiąc okłady i bandażując na wszystkie strony.
Gdy nareszcie wszedł do swej kajuty i położył się do łóżka, zasypiając, mruknął:
— Poznałem Casablankę.. Wesoły, djablo wesoły port!...
Nie słyszał już jak wybiły sygnały nowej warugi. Spał jak zabity...