Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/89

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jesteś, jak drogocenna czara Allaha, pełen dobrotliwości i sprawiedliwości! — mówił, całując rękaw marynarki Pitta. — Jestem zrujnowany!... Dobra opinja o mojej tawernie przepadła... Teraz goście będą się obawilai! odwiedzać „Wielką Wschodnią Tawernę!“ Miłosierdzia! Ratunku, dobry, sprawiedliwy sidi! — wołał tłusty Arab.
Sztorman się zaśmiał.
— Rozumiem, że można zniszczyć twoje talerze, stołki i butelki — rzekł — lecz nigdy reputacji „Wielkiej Wschodniej Tawerny!“
— Dlaczego? — pytał zdumiony Kalem.
— Bo ją dawno psy zjadły, przyjacielu! — odpowiedział Pitt. — Co tu długo gadać? Jak wielkie są twoje straty, Kalemie?
— Dziś wszystko obliczyłem — zaczął sypać słowami Arab. — Wszystko do ostatniego kieliszka... Niech mnie Allah srogi pokarze, jeżeli straciłem choć o jeden sou mniej niż 2537 franków, zwierciadło dobroci! Ale niech będzie tylko 2000 franków... Niech stracę!
— Dwieście franków dostaniesz, Kalemie! — spokojnie zawyrokował Pitt.
— Dwieście franków za moje straty, krzywdy i reputację! — zapiszczał Arab.
— Zapłacilibyśmy ci trzysta, lecz sto kosztowali lekarze i opatrunek naszych ludzi, poturbowanych i poranionych w twojej tawernie. Nie jesteśmy winni, że przychodząc do ciebie „z rozkwitłym w sercach krzewem oliwnym“, narażamy się na tak grubijańskie zachowanie się gości „Wielkiej Wschodniej Tawerny!“
Pitt mówił to spokojnym głosem, więc Kalem nie wiedział, czy źle rozumie słowa sztormana, czy ten drwi z niego.