Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/95

Ta strona została uwierzytelniona.

Norweg nic nie odpowiadał. Długo chodził po kajucie i po mostku, pił wody sodowej szklankę za szklanką, nawet zapominając o whisky i fajce.
Pitt spokojnie oczekiwał na decyzję Olafa Nilsena, bo był pewny pożądanego skutku.
— Mister Siwir! — zawołał Norweg z mostku. — Wyjdźmy na miasto i tam skończymy naszą rozmowę...
W kawiarni „Króla Piwa“, trącając się z Pittem kuflem porteru, Nilsen rzekł zniżając głos:
— Muszę wam powiedzieć, mister Siwir, że ja potrzebuję dużo, dużo pieniędzy!
— Kto ich nie potrzebuje? — wzruszył ramionami sztorman.
— Lecz ja muszę mieć dużo, bardzo dużo! Od tego zależy życie i los mój i jeszcze jednego człowieka... — szepnął kapitan.
— Tem bardziej nie powinniśmy ryzykować siedzeniem w więzieniu! — odpowiedział Pitt.
— Macie rację... Lecz cóż kiedy te ciemne sprawki jakoś szybciej prowadzą do celu... — westchnął Norweg.
— Prędzej też mogą złamać życie i zburzyć wszystkie plany! — zawołał sztorman. — Sprawdziłem to na własnej skórze, kapitanie!
— Zapewne... — mruczał Nilsen. — Bywa i tak.
— Prowadźmy handel mądry i bez ryzyka — rzekł Pitt, ożywiając się. — Rzucajmy się tam z towarami, gdzie ich niema. Bądźmy „latającymi kupcami“, jakimi byli dawni, sławni marynarze. Daję te rady nie przez przyjaźń dla was, kapitanie. Mam w tem swoje wyrachowanie. Ja też potrzebuję dużo, bardzo dużo pieniędzy, bo tu chodzi nietylko o mnie i moje życie, lecz i o moją duszę!