Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

Tak przecież określił swoje wystąpienie na konkursie sam książę Panin...
Zaciszny staw? Cisza, zaczajona cisza wielkiego wysiłku i skupienia, co prawda, panowała wtedy w Akademii, gdyż ważyły się tam losy malarzy, wychodzących w świat szeroki, lecz nie miał prawa Panin nazywać tego ciszą „stawu“. Był to raczej potężny ocean, chwilowo, przed nadążającą burzą wolnej twórczości znieruchomiały nagle, tajemniczo spokojny!
— Napij się tego wina, Wiliumsie, — posłyszał Sprogis słodki głos księcia. — To burgund z piwnicy dziadka... Rok 1885-ty...
Duszkiem wychylił malarz szklankę ciemnego, jak krew, gęstego, aromatycznego wina i ze straszliwą świadomością rzeczywistości ujrzał księcia, podnoszącego swój kielich do łagodnie rozchylonych ust, a na następnym planie ohydną, zimną izbę, oklejoną pożółkłymi dziennikami, niezgrabną ladę z „primusem“ i rondelkiem, brudne sienniki, gorączkującego Ernesta i siebie samego, ciskającego do kąta swój podeptany „Mit“... Być może z taką samą palącą, morderczą rozpaczą surowy Michał Buonarotti szarpał zakrzywionymi palcami pierwszy wariant „Strasznego Sądu“, a stary Andrea de Cioni, przezwany Verrocchio, z duszą pełną jadu palił swoją „Świętą Rodzinę“, której bez natchnionej pomocy swego ucznia, da Vinci, dokończyć już nie miał sił.
Panin... wino z r. 1885-go... liberia służby... wspaniała uczta... pałac, skarby sztuki, bogactwo, tuż obok — on sam w starym, wyświechtanym palcie, zrudziały, cuchnący koc, prychający „pri-