łych dla nas haseł, bo nie pójdziemy za tobą i nie uwierzymy ci, chyba, że dasz nam przedtem zrozumiałe ziemskie szczęście, sprawiedliwość i najdroższy skarb — wolność myśli, uczuć i czynów...
Towarzystwo, chociaż mocno podpite, zrozumiało polemiczny ton przemówienia Mujżela i umilkło. Rzeźbiarz Stunkowski uśmiechał się ironicznie i pochylając się do Lejtana szepnął:
— Dwa maksymalizmy — książęcy, duchowy i czczy w bezsilnej frazeologii, rzucany na poczekaniu pod nogi pijanej, przypadkowej mieszaniny ludzkiej, i chłopski — przyziemny, a jednak niejasny, rozlewny i groźny w następstwach, bo ożywiony nienawiścią.
Jeden z dyplomatów, uświadamiając sobie kłopotliwość sytuacji i usiłując rozproszyć przykry nastrój, zaintonował pieśń studencką:
Gaudeamus igitur,
Juvenes dum sumus...
Nie zdążył jednak odśpiewać drugiej strofki, gdy Mujżel ryknął znowu już zupełnie pijanym i wściekłym głosem:
— Jak pić — to pić! Po co te szlachetne, górnolotne rozmówki?!... Nie czas już na nie, basta! za późno!... Do rąk proletariatu dostał się już dynamit, piroksylina, niedawno jeszcze stanowiąca przywilej „wtajemniczonych“, ich najświętsze „tabu“! I o czym tu mówić dużo? Cha! cha! cha! Wszystko jest jedną chwilą i mgłą, co się rozwiewa od lada podmuchu... Mój sąsiad — niewolnik króla Anglii i cesarza Indii (czy rozumiecie paradoksalność tego tytułu?), czcigodny wyznawca