Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

Sprogis nie uświadamiał sobie tego, więc pochylił się i z ciekawością okrutną zajrzał w oczy swej ofiary.
Spostrzegł rozmiotaną falę jasnych włosów, przerażone w zdławionym krzyku rozpaczy źrenice kobiety i jej wyprężone, drżące piersi, jeszcze zimne od nagle przebudzonej i nieugaszonej namiętności.
— To ty? — wyrzęził przez zaciśnięte zęby i rozluźnił sztywne palce.
Poczuł w sobie teraz nieprzepartą potrzebę brutalnego sponiewierania, ostatecznego poniżenia i dzikiego, okrutnego podeptania kogoś, posiadającego myśl i uczucia ludzkie, aby zemścić się na innej istocie za własne poniżenie i hańbę, zatruwające mu każdą kroplę krwi, każdy atom jego mózgu.
Z krótkim, wściekłym rykiem padł na nagie ciało, gniótł je i szarpał, okrywał pocałunkami, palił żądzą i dziką, szaleńczą pieszczotą...