Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

każde najsłabsze nawet dotknięcie pędzla musi być ścisłe i doskonałe.
W podświadomości Sprogisa tliła się myśl nieodstępna o ostatniej walce z Paninem, a jakiś głos podszeptywał mu, że jeżeli swym obrazem nie zwycięży rywala, stanie oko w oko z koniecznością nieuniknioną, której nie precyzował jeszcze, lecz wyczuwał ją zamierającym nagle sercem, skurczem mięśni, nieznośnym zawrotem i szumem w głowie.
Wtedy drżeć poczynał i zgrzytać zębami, niby raptem porwany paroksyzmem febry, miał żar w oczach, suchość i gorycz w ustach.
W rozpaczy niewysłowionej borykał się z tymi objawami, a resztkami posłusznej sobie woli zmuszał wyobraźnię i mięśnie do dalszej pracy.
Nie pokazywał jej jednak nikomu. Nawet Lejtan, powracający późno do domu, zastawał Sprogisa śpiącym już lub udającym uśpionego, a obraz jego był zawsze okryty płachtą i obwiązany mocnym sznurem.
Malarz obawiał się wszystkich i nie ufał nikomu.
Po tygodniu pracy przestał wychodzić z domu.
Obiad przynosiła mu z pobliskiej jadłodajni ospowata służąca, śniadania i kolacje przygotowywał sobie sam.
Rano, po wyjściu Lejtana, zamknąwszy drzwi na klucz, szedł do kuchni. Zaparzał sobie herbatę, gotował jajka i pośpiesznie powracał do pracowni, unikając spotkania z panią von Meck.
Po zajściu z nią, gdy powrócił pijany i wzburzony jakimś nagle zapadającym w nim postanowieniem, otrzymał list, którym pani Zenaida wymawiała mu mieszkanie. Napisał do niej kartkę, pro-