Prawdopodobnie nie mogli tu wytrzymać, może nietyle z powodu zimna i nędzy, ile z przerażenia wobec straszliwej tęsknicy, wiejącej zewsząd. Poplamione ściany, oklejone starymi dziennikami, drukowanymi za niepamiętnych, być może, mikołajewskich czasów, a przeczytanymi przez ludzi, dawno już nieżyjących, nieznanych, „niepotrzebnych“ obywateli rosyjskiego imperium; wyszargane deski podłogi, pokaleczone obcasami setek zapomnianych mieszkańców; małe szyby, ze starości połyskujące tęczowymi plamami, popękane tu i ówdzie, sklejone sczerniałym kitem i paskami grubego papieru; dziury w suficie o opadającym tynku; zardzewiała szafka umywalki ze śladami olejnej farby; koszlawe i kulawe zydle drewniane i te ławy o wysokich oparciach i poręczach, obarczone brudnymi siennikami i szarymi kocami, wionącymi mdłym, kwaśnym zapachem; pajęczyny po kątach i trupy much, przyczepionych do zakopconego sufitu, — wszystko to tchnęło pustkowiem, w którym rozpostarła swe bezbarwne skrzydła rozpacz, wyzierająca nie wiadomo skąd głębią tysięcy swych nieruchomych owadzich oczu.
Gdyby nawet ktoś, zabrnąwszy przypadkowo do tej półciemnej izby, spostrzegł wiszące na wbitym w ścianę haku — sztywne ciało samobójcy, zapewne nie zdziwiłby się zbytnio, wyczuwszy w tym niezbadaną, lecz nieodwołalną logikę zjawisk.
Tymczasem stojący na ladzie „primus“ zaczął raptem charczeć i prychać.
Jeden z koców poruszył się, odsłaniając rozwichrzoną, jasną głowę.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.