Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.

Wiliums wzruszył ramionami i zapalając papierosa odparł:
— Ale teraz nie przeżywamy nic, co by nas łączyło, chociażby na platformie głodu...
Wybuchnął złym, przykrym śmiechem. Student odczuł to tak jak gdyby go Sprogis spoliczkował. Za poradą Manon wyprowadził się niebawem z mieszkania pani von Meck i wynajął sobie na całe lato duży pokój z oszkloną werandą w Starej Wsi.
Urządził się tanio i praktycznie, bo musiał przez lato namalować kilka szkiców z natury, profesor zaś doradzał, aby uwzględnił przede wszystkim okolice stolicy. Zara z cygankami pomagała Ernestowi w przestawianiu mebli, wypakowaniu walizek i trzcinowego kosza, a potem kwiatami przyozdobiła nową pracownię.
Panin dowiedziawszy się od Cyganów o rozluźnieniu stosunków pomiędzy starymi przyjaciółmi, natychmiast przyjechał do Ernesta rozpromieniony i niezwykle czuły. Siedział u niego przez cały dzień, pomagał rozwieszać szkice na ścianach i własnoręcznie udrapował drzwi na werandę piękną kotarą, przywiezioną z pałacu. Od tego czasu wpadał po kilka razy dziennie, wyciągał Lejtana na spacery, woził na regaty i wyścigi, zabierając studentowi dużo czasu, przeszkadzając mu w pracy i uniemożliwiając rzadkie, a tak bardzo upragnione przez niego spotkania z Manon.
Wreszcie pewnego wieczora czując się dziwnie podnieconym i rozdrażnionym Lejtan wręcz zapytał księcia: