Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.

Uprzytomnił sobie, że widzi ją po raz ostatni przed rozłąką. Powiedział jej o tym. Westchnęła nieznacznie, lecz po chwili jak gdyby śpiesząc się zaczęła mówić:
— Książę Roman urządza dziś wielkie przyjęcie, na które zaprosił profesorów Akademii i wszystkich krytyków. Będzie też wielki książę. Rozumie pan?
Lejtan wzruszył ramionami i po namyśle odpowiedział:
— U Paninów ciągle odbywają się przyjęcia. Cóż w tym dziwnego, panno Manon?
— Ach, mój Boże! — zawołała z niepokojem. — Pan jest doprawdy jak dziecko! Czyż to nie jasne, że Roman przygotowuje sobie teren do zwycięstwa na wystawie?
— Zwycięstwo na wystawie?! — powtórzył Ernest i, nagle zrozumiawszy wszystko, wykrzyknął przerażonym głosem: — Zwycięstwo nad Sprogisem?! Przecież to — wstrętne, nieuczciwe!
Był wzburzony i oddychał ciężko.
Manon długo milczała. Na twarzy jej malowało się wahanie. Wreszcie spytała:
— Pan mnie nie zdradzi? Niech pan pamięta, że groziłoby mi to pozbawieniem zarobku. Księżniczka płaci mi hojnie, bo ja tylko jedna umiem rozpraszać jej melancholię i uśmierzać ataki histeryczne. Gdybym straciła u niej posadę, moja chora matka byłaby narażona na nędzę.
— Nie zdradzę tajemnicy, lecz jeżeli pani się obawia, to lepiej nic nie mówić, — odpowiedział Ernest, głęboko poruszony.