— Strzeż się Sprogisa! Unikaj Panina! Pamiętaj, że pomiędzy nimi musi wybuchnąć walka na śmierć i życie... Boję się o ciebie... biedactwo moje, mały, poczciwy chłopaku!... Bądź mądry i przyjeżdżaj jak najprędzej do Kijowa. Tam już przynajmniej ochronię ciebie przed niebezpieczeństwem i złymi ludźmi! Tam będę podtrzymywać ogień twej duszy i pielęgnować białe kwiaty w twoim sercu... Mój mały, miły Ernest... Promyczek!
Ostatnia jeszcze, krótka chwila pożegnania, urwane przysięgi i wyznania i — zamknęły się za nim drzwi.
Pozostał w ciemności.
Schodził, świecąc sobie zapałkami i potykając się na stopniach.
W duszy mu śpiewało, w sercu rozkwitła i rozszalała wiosna. Pierzchły niepokojące go myśli i obawy. Zniknęły piętrzące się przed nim zagadki. Był szczęśliwy i kochał, kochał pierwszą, najczystszą i najgorętszą miłością. Pochłonęła go, zasnuła cały świat i wypełniła mu serce. Widział przed sobą słońce — wspaniale promienne, nigdy nie gasnące.
Wchodził w nowe życie, a wydawało mu się ono jednym, pogodnym dniem, nigdy nie przemijającym.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/165
Ta strona została uwierzytelniona.