Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/192

Ta strona została uwierzytelniona.

odbierasz spokój i popychasz ich na drogi rozstajne! Istnieje piękno ziemi, bo ono ma moc rozświetlić mrok życia ludzi stroskanych i cierpiących, przeżartych zbrodnią mimowolną, do której popycha nędza i niczym nie okupiony znój pracy. Nie mów nic, Romanie Panin, bo nie odważyłeś się ani razu dotknąć tej nędzy i męki sercem, duszą i rękami! Nie mów ani mnie, ani Lejtanowi tych pięknych a pustych słów o wielkiej prawdzie, nie widzieliśmy bowiem jej świetlanych szat anielskich, nie słyszeliśmy jej głosu, chociaż powinien być chyba potężniejszy od wycia i łoskotu burzy! Nie mów nic i — pij, ponieważ mędrcy ziemi orzekli przed wiekami, iż „in vino — veritas“. Ono podszepnie ci może, co masz czynić, a i mnie da radę jedyną... jedyną...
Szampan, czy jakiś nagły przebłysk myśli sprawiły, że Panin począł się śmiać tak gwałtownie, iż zatoczył się i byłby spadł ze stołu, gdyby go przyjaciele nie pochwycili w objęcia. Usadowiwszy go na sofie, podali mu świeżą szklankę wina.
Panin wzniósł ją nad głową i krzyknął:
— Piję za Sprogisa i za... moich wrogów w jego ręce! Upiję się dziś, jak bydlę, aby się przypodobać Wiliumsowi!
Był to ostatni wysiłek myśli księcia, jego ostatnia zemsta. Pił już teraz w milczeniu lub bełkocąc jakieś niezrozumiale słowa.
Nikt nie zwracał na niego uwagi, bo wszyscy goście — pijani już i podnieceni — mówili naraz, ściskali się lub coś dowodzili sobie wzajemnie, bezładnie gestykulując.
Zegar wydzwaniał godzinę za godziną.