Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/211

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak... nic dziwnego... — powtórzył Lejtan pochylając głowę.
Czuł jednak, że nieznana, a niezmiernie straszna przyszłość przysunęła się do niego zupełnie blisko. Gdyby śmiał, mógłby już był zajrzeć do niej.
Stawrowski nieznacznym ruchem zanotował coś na leżącym przed nim arkuszu papieru i powiedział z westchnieniem:
— No, to już i wszystko, panie Lejtan, nie będę pana fatygował więcej... Istotnie — nie pomoże mi pan w wykryciu ponurej zbrodni... Księciu nic nie zabrano; zabito go z premedytacją w chwili, gdy był nieprzytomny i pijany... Mógł to uczynić tylko bardzo zły człowiek... bardzo zły!... Jest pan wolny!
Skinąwszy mu głową sędzia patrzył za odchodzącym Lejtanem, badając wzrokiem jego pośpieszny, chwiejny i potykający się chód i sztywne, przyciśnięte do boków łokcie.
Ledwie się drzwi zamknęły za nim, Stawrowski mruknął do sekretarza:
— Dokonać ścisłej rewizji w pokoju Sprogisa, zawezwać do mnie właściciela jego mieszkania; wyznaczyć obserwację nad domem, w którym mieszka Lejtan, i nad nim samym. Każdego, kto do niego przyjdzie, odstawiać do mego biura! Ale natychmiast, drogi mój panie, natychmiast wysłać zlecenia nie zwlekając ani minuty!
Zadzwonił i kazał woźnemu wprowadzić barona Prangla.