Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/213

Ta strona została uwierzytelniona.

Jak na jawie widział przed sobą jego łysą, żółtą jak kość słoniowa czaszkę, długą siwą brodę, krzaczaste brwi i patrzące w dal rozumne, niemal dobre oczy. Poczuł na sobie wyraźnie badawczy jego wzrok i powziął przekonanie, że ten myśli o nim w tej samej chwili, a tajemnicze, niewidzialne nici ciągną się poprzez miasto od biurka sędziego Stawrowskiego do łóżka świadka Lejtana, otaczają go coraz bardziej i oplątują nie rozluźniając się ani na chwilę.
— Czegóż mam się obawiać?! — mruknął kładąc się na bok i zamykając oczy.
Otworzył je natychmiast i jął trzeć czoło, gdyż przypomniał sobie, że Sprogis wyjechał tak nagle bez pożegnania się z nim o dzień wcześniej niż zamierzał. Na uczcie u księcia musiał przecież już wiedzieć o tym, tymczasem ani słowem nie wspomniał o zmianie terminu wyjazdu?
Rozumiał, że głębokie i niezmiernie doniosłe znaczenie utajone było w tym postępku dawnego przyjaciela, ale jakie? Postanowił pojechać do pani von Meck i dowiedzieć się szczegółów odjazdu Wiliumsa.
Nałożył płaszcz i skierował się ku drzwiom, lecz w tej samej chwili ktoś mocno szarpnął za rękojeść staroświeckiego dzwonka przy wejściu, rozległy się strwożone głosy, a wnet potem energiczne pukanie do drzwi jego pokoju.
Wszedł jakiś nieznajomy w cywilnym palcie i urzędniczej czapce, tuż za nim wtłoczyło się natychmiast trzech policjantów. Pokazawszy Lejtanowi rozkaz prokuratora na dokonanie rewizji w jego mieszkaniu, przystąpili do swych czynności.