Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/214

Ta strona została uwierzytelniona.

— O co panom chodzi? Czego szukacie? — zapytał Lejtan zaciskając zimne ręce i szczękając zębami już nie ze strachu, lecz z poniżającego uświadomienia swej bezsilności przed upokarzającym go prawem.
Urzędnik dotykając dłonią daszka czapki i uśmiechając się nieznacznie odparł suchym głosem:
— Listów księcia Romana Panina.
— Nie posiadam listów księcia... gdzieś na biurku pozostał może bilecik z zaproszeniem na wczorajszy obiad — wyrzęził Lejtan z przerażeniem patrząc na policjantów zaglądających do pieca, za wiszące na ścianie szkice i przetrząsających nawet jego posłanie.
Urzędnik milczał, a gdy policja skończyła swe poszukiwania, skłonił się z lekka i rzekł:
— A teraz mała formalność — rewizja osobista... Przepraszam, lecz taki jest wyraźny rozkaz prokuratora. Proszę...
Tym razem sam obmacał nieruchomego Lejtana, wyjął mu z kieszeni pugilares, mały sztambuch, sakiewkę, obejrzał każdy przedmiot, a potem wyciągnął mu zegarek i otworzywszy scyzorykiem jego srebrną kopertę zajrzał do wnętrza. Zwracając wszystko osłupiałemu studentowi rzekł z ukłonem:
— Przepraszam za sprawioną panu przykrość, lecz musiałem wykonać rozkaz...
Z tupaniem ciężkich butów ruszyli ku drzwiom policjanci; urzędnik zaś pozostał, przysiadł się do biurka i dał Lejtanowi do podpisu protokół świadczący, że przy rewizji, dokonanej w jego pokoju,