Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/220

Ta strona została uwierzytelniona.

brody jego, która zabawnie się trzęsła przy głębokich pociągnięciach dymu.
— Spotkała dziś pana wielka przykrość — wiem o tym! — przerwał milczenie Stawrowski. — Protestowałem przeciw rewizji, lecz prokurator uparł się... Formalista! Dowodziłem mu jak umiałem, że jest to już zbyteczne, już zupełnie zbyteczne! Tak! Tak! Bądź co bądź ten uduchowiony i, jak się przedstawia ze śledztwa, — wspaniały młodzieniec, książę Roman Panin, nie żyje! Chciałbym dowiedzieć się coś o nim od pana, który powszechnie uchodził za jego przyjaciela. Jakie jest pana zdanie o nim, panie Lejtan?
Pyknął fajkę i usadowił się wygodniej. Widząc jednak, że student milczy tępym nieruchomym wzrokiem patrząc na niego, ciągnął dalej:
— Ogromnie żal mi pana!... Taki wrażliwy z pana człowiek, a cała ta ponura historia istotnie może zdenerwować nawet atletę cyrkowego... Muszę wytłumaczyć panu, dlaczego chcę zgromadzić możliwie najwięcej szczegółów o zamordowanym księciu. Jestem starym sędzią i, doprawdy, doświadczonym, a to znaczy, że nieraz mam cywilną odwagę ustalić fakt, zdawałoby się, dla litery prawa paradoksalny... Uważam, że czynnym bohaterem zbrodni nie zawsze bywa wykonawca jej, lecz nieraz — właśnie... ofiara!
Słowa te, bez udziału świadomości Lejtana, zapaliły w jego zgasłych oczach błyski niejasnej nadziei, a ta natychmiast wytrąciła go ze stanu bezwładu myśli i wrażeń, skutych przerażeniem.