Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/221

Ta strona została uwierzytelniona.

Poruszył się żywiej na krześle i już przytomniej spojrzał na sędziego.
— Niechże pan opowie teraz wszystko, co wie o tym nieszczęśliwym młodzieńcu! — jak gdyby smagając go biczem rzucił Stawrowski.
Lejtan, wciąż jeszcze posłuszny woli tego człowieka, rozpoczął swe opowiadanie. Mówił głosem beznamiętnym, głuchym, jak gdyby z trudem przypominając sobie cały przebieg znajomości i stosunków z Paninem. Rozpoczął od chwili, gdy ten po raz pierwszy odwiedził ich — głodnych, zamarzających i zrozpaczonych w ohydnym legowisku, po klęsce, która spotkała łotewski mit Sprogisa. Opowiadał dzień po dniu, chociaż instynktownie omijał epizody, podczas których Wiliums, Manon i Zara wypowiadali swe myśli o księciu.
— Roman był ciągle ponad nami — zakończył swe opowiadanie, — czuliśmy wszyscy jego niedoścignioną wyższość, chociaż on ani razu nie żądał od nas uznania swej doskonałości. Był dobry, bardzo dobry i delikatny...
Stawrowski westchnął ciężko i mruknął:
— To moralne, psychiczne oddziaływanie księcia, zmuszającego do pozornie samorzutnego uznania swej doskonalej wyższości, mogło dać początek uwielbieniu, lecz mogło też i drażnić, wywoływać wybuchy chwilowego protestu... ba! nawet nienawiści, buntu! Psychologia zna takie objawy... Czyżby istotnie książę Roman wcale nie miał wrogów? Nie mam powodu nie wierzyć twierdzeniu pana, lecz wydaje mi się niemożliwym, żeby w naszych czasach wybujałych indywidualności